Newness obejrzałam z ciekawości, bo to film o związku w czasach Tindera i aplikacji randkowych - czyli w sumie o tym, jak dziś wygląda początek większości relacji. Historia opowiada o Martinie i Gabi, dwójce młodych ludzi, którzy wchodzą w związek otwarty. Na początku wydaje się to ekscytujące, ale szybko okazuje się, że takie układy nie są tak proste, jak wyglądają w teorii.
Film ma spokojny, wręcz intymny klimat. Nie idzie w stronę komedii romantycznej ani taniej prowokacji. Raczej powoli pokazuje, jak łatwo pogubić się w uczuciach, kiedy granice się rozmywają. Seksu jest sporo, ale nie ma tu pornografii - raczej naturalne sceny, które budują wiarygodność historii.
Momentami tempo zwalnia, trochę jak w życiu – niby nic się nie dzieje, a jednak emocje buzują pod powierzchnią. Dzięki temu łatwo wczuć się w bohaterów, zobaczyć, jak próbują szukać szczęścia, balansując między wolnością a zazdrością.
To nie jest film o "idealnym otwartym związku" ani o fajerwerkach namiętności. To raczej obraz kruchości relacji i pytanie, czy naprawdę jesteśmy w stanie pogodzić pragnienie wolności z potrzebą bliskości.
Dla mnie "Newness" to taki cichy, trochę niedoceniony film, który zostawia po sobie refleksję – nie tyle o seksie, ile o tym, jak trudne bywa budowanie więzi w świecie, w którym wszystko jest "na swipe’a". Niby prosty romans, a jednak zostaje w głowie na dłużej.
Najlepsze komentarze (0)